Bangkok stolicą Tajlandii
Tajlandia to kraj, który jest odwiedzany corocznie przez 35 milionów turystów z całego świata. Ja również zostałem zachęcony pozytywnymi opiniami na temat Tajlandii i pojechałem tam na 3 tygodnie. Urlop zorganizowałem sam, bez żadnego operatora, co jest niezwykle proste, bo jeśli jedziesz poza sezonem, a taki okres wybrałem, to jest dużo wolnych miejsc w samolocie, jak i w najpopularniejszych kurortach. Najważniejszy jest lot, a ten łatwo zarezerwować na tak zwanym „jednym bilecie” . W sieci jest mnóstwo konkurencyjnych firm, ale ja polecam firmę Mazurkas Travel. Wyszukiwarka znajdzie wam każde możliwe połączenie. My wybraliśmy połączenie Wrocław – Warszawa – Doha – Bangkok. Podróż zaczynamy więc w Bangkoku, gdyż to właśnie on jest pierwszym celem turystycznym. Stwierdziłem, że chce zobaczyć Bangkok ponieważ jest to stolica Tajlandii i daje obraz życia w tym kraju. Korzystając z dobrych ofert na bookingu, bo podkreślam w okresie deszczowym mało turystów jedzie do Tajlandii, wybraliśmy słynny hotel z filmu Kac Vegas w Bangkoku : Lebua State at Tower, który charakteryzuje się jednym z najwyższych sky barów na świecie i przepięknych widoków na miasto i wijącą się przez nie rzekę Menam. Stwierdzam, że warto ponieważ hotel ma świetne jedzenie, przemiłą obsługę mówiącą płynnie po angielsku, co później okaże się zaskakującym wyjątkiem na tle niemówiących w tym języku Tajów. Hotel jest bardzo komfortowy, pokoje są duże a my w 3 osoby spokojnie zmieściliśmy się w zwykłym apartamencie.
Bangkok szokuje od pierwszej chwili. Już na lotnisku przeżywasz pierwszy szok, kiedy wychodzisz na rząd taksówek i tłumy Tajów przemieszczających się po tym miejscu. Taksówki są w dwóch kolorach i należą do dwóch korporacji, co też dziwi bo praktycznie nie ma prywatnych taksówkarzy. Taksówki są zielone i różowe. Większość to Toyoty Corolle bądź specyficzny azjatycki model SUVu dla większych bagaży. Z kolei Vany to właściwie tylko i wyłącznie model Toyota Commuter. Miasto Bangkok to betonowa pustynia, sieć ulic 2-3 pasmówek, skrzyżowań i wysokich, odrapanych wieżowców, które są zbudowane obok niskich, prowizorycznych domów przypominających baraki bądź chatki. W nich też mieszkają Tajowie. Jak w każdym społeczeństwie istnieją tutaj klasy społeczne i tak jest też w Tajlandii. W zależności od zasobności portfela, średnio zamożni i bogaci mają auta. Ku naszemu zdziwieniu 90% samochodów to modele, które u nas nie występują bądź występują, ale w innych wersjach np wielkie Isuzu, Nissany z silnikiem v6 etc. Każda honda ma napis V-Tec widać, że mieszkańcy Tajlandii doceniają ten silnik. U nas w modelach Hondy nie występuje taki napis na klapie. Tajowie uwielbiają auta obudowane przednim bumperem, relingi dachowe, wstawki wykonane z chromu. Tutaj wszystko ma błyszczeć i ma być tego dużo oraz wyglądać solidnie. Taj jest mały, ale szpanuje dużym samochodem. Marki zachodnie takie jak BMW, Mercedes to rzadkość, ale istnieją. Zarezerwowane są dla najbogatszych i praktycznie zawsze mają bardzo ciemne wszystkie szyby. U nas mamy określone normy przyciemnienia szyb przedniej i bocznych, ale jak widać tam takie normy nie obowiązują. W Tajlandii obowiązuje za to lewostronny ruch, co jest koszmarem dla turystów wypożyczających skutery i jest przyczyną wielu wypadków z ich udziałem. Wyobraźcie sobie, ze na wyspie Phuket, najczęściej odwiedzanej wyspie Tajlandii, codziennie w wypadku komunikacyjnym na skuterze ginie jeden turysta zagraniczny! 365 straconych istnień w skali roku. Azjaci nie umieją jezdzić, nie przestrzegają żadnych zasad ruchu drogowego i nie respektują pieszych. Jeżeli dodamy do tego jeszcze wypity alkohol, który jest dozwolony w Tajlandii to masz mieszanke wybuchową. Brawura, lewostronny ruch oraz dzieci na jednośladach, po trzy na jednym rozklekotanym skuterze, to doskonała recepta na wypadek. Bangkok to przede wszystkim bieda. Wychodzisz na ulicę i widzisz ludzi odzianych w żebracze stroje, bez zębów, z tłustymi włosami, sprzedających „street food” na ulicy, używających przy tym butli gazowych do przygotowywania posiłków. Koszmar! Ty jako turysta musisz unikać takich rzeczy bo grypa jelitowa murowana. Tajowie w wiekszości nie gotują w domu tylko jedzą na ulicy i to dla nich są te szybkie, uliczne przekąski. Moja pierwsza dobra rada to korzystaj z restauracji gdzie widzisz w miarę profesjonalną kuchnie, patelnie na palnikach etc, z toaletą. Ale i tak ryzyko istnieje, bo higiena i Tajlandia nie idą w parze. Wraz z brakiem higieny widoczny jest brak przestrzegania zasad BHP. Na przykład idąc schodami w górę trzymasz się poręczy i uderzasz głową o zbyt niski strop. Zdarzyło mi się to trzykrotnie. Wchodząc z kolei w dół po schodach i z łatwością możesz się poślizgnąć bo schody nie maja zabezpieczeń i są zbudowane ze śliskich elementów. Może to jest właśnie przyczyna tak wielu zagipsowanych turystów. Chodzą o kulach, w ortezach i innych wynalazkach:) Myśmy szczęśliwie uniknęliśmy kontuzji ale było blisko. W Bangkoku zwiedziliśmy dwie świątynie: świątynie lezącego buddy Wat-Pho i świątynie Wat Arun. Oprócz tego odwiedziliśmy również China Town i dzielnice tanich zakupów oraz klubów Khao San Road. Wybraliśmy się również rejsem po rzece. Rzeka była bardzo brudna, płynęły w niej różne śmieci, widać ze Tajowie nie dbają kompletnie o czystość i ekologię. W dzielnicy rozpusty nie byliśmy bo to miejsce nas nie interesuje, ale wiemy ,że odbywają się tam słynne ping pong show oraz inne, erotyczne atrakcje. Odwiedziliśmy też jedyny park w mieście Lumpini, który jest trochę dziwnie usytuowany a mianowicie otoczony najwyższymi wieżowcami i nawet on jest wybetonowany. Zamiast ścieżek jest tam wielka asfaltowa ulica wokół stawu gdzie biegają fit Tajowie w rytm muzyki puszczanej z megafonu. Byliśmy świadkami jak nagle Tajowie stanęli jak wryci bo z głośnika zaczął płynąc ich hymn narodowy. Patrzyli jak zaczarowani z podobiznę króla, który jest wszędzie. Bangkok nas rozczarował, dla nas w tym mieście nie ma nic interesującego. Zobaczenie jednej świątyni wystarczy, bo wszystkie są podobne. Słabej jakości, paskudne jedzenie i poczujesz, że długo nie przeżyjesz na Pad Thaiach i mango sticky rice. Taka dieta nie podtrzymuje masy mięśniowej i siły. Wszędzie jest brudno, śmierdzi szczególnie z kanalizacji, po ulicach biegają szczury wielkości kotów. Szczerze nie jest to absolutnie żadna atrakcja, wystarczy włączyć jakiś program o wielkich miastach bez narażenia swojego organizmu. Dodam, że trzeba uważać na wszelkiej maści oszustów i naciągaczy. Mafia Tuk-Tukowa może cię ograbić, a naciągacz zaprowadzić do miejsca gdzie zostaniesz okradziony. Idz prosto, nie słuchaj żadnego Taja i podążaj za tłumem białych turystów a dojdziesz do celu. Mi osobiście najbardziej podobał się hotel, z dużym basenem, świetnie wyposażonym klubem fitness i doskonałej jakości jedzenie. Ale tam z kolei jest bardzo drogo i jeden drink może kosztować 150zł więc czy warto jechać do Bangoku by spędzić czas w hotelu, który jest jedynym ładnym miejscem w całym mieście? Odpowiedź oczywiście brzmi nie.







Kolejny punkt wycieczki w Tajlandii to wyspa Krabi. Po 3 dniach udaliśmy się samolotem lokalnych linii lotniczych Air Asia, które są bardzo tanie i dobrze skomunikowane.

Następnie promem przepłynęliśmy na ląd wyspy Kho Lanta, należącej do wyspy Krabi i przebyliśmy kolejny szok. Wyspa ta zamieszkała jest w 99% przez bardzo ortodoksyjnych muzułmanów. Kobiety chodzą w burkach. niektóre wręcz z zakrytymi twarzami. Mężczyźni w długich sutannach, z czapeczkami na głownie i z długimi po pas brodami. Pierwsze wrażenie : kraj trzeciego świata, obrzydliwe sklepy, brudne ulice i chodniki oraz plaga bezdomnych psów i kotów. Coś strasznego, zero standardu. Język angielsku na poziomie absolutnie zerowym. Thai Language nie spełnia potrzeb komunikacji. Miejscowi nie rozumieją nawet prostych pytań np gdzie zatankować benzynę. Przejdźmy do miejsca w ,którym spędziliśmy 5 nocy. Było dobrze zlokalizowane, przy samej plaży na, której praktycznie nie był turystów. Plaża piękna, wręcz dzika ale bardzo zaśmiecona co jest fatalnym kontrastem, kiedy obok widzimy schodzące po tych śmieciach kraby. Miejscowi nie robią nic aby uczynić to miejsce czystym. Nie są świadomi, zajmują się swoimi sprawami i lenią się cały dzień. Bungalow był duży, przestronny ale bardzo słabo wykonany, jednak nie ma co narzekać. Pokoje były sprzątane przez kobiety, które były odziane w burki. Największe rozczarowanie to jedzenie, było tak złe, że praktycznie nic nie nadawało się do jedzenia. Trzeba było się dożywiać przy głównej ulicy w Kho Lancie, ale rekompensatą za te niedogodności były widoki i dzikość przyrody i możliwość kąpieli w czystej wodzie. Na wyspie Kho-Lanta odwiedziliśmy park narodowy oraz byliśmy na wycieczce łódką tak zwaną long tail boat na mangroove forest czyli las namorzynowy. Była to wycieczka połączona z podróżą po wyspach na kajakach. Po drodze wszędzie witały nas małpy – całe gangi makaków przyzwyczajonych do turystów, którzy regularnie karmią je smakołykami owocowymi. To właśnie to było największą atrakcją. Małpy okazały się znakomitymi pływakami co było dla nas szokiem. Makak wszedł na łódkę a później skoczył z niej do wody i łapał do chwytnych rąk pływające w niej owoce. W czasie tej wycieczki widzieliśmy około 100 małp i jest ich tam naprawdę cała masa. Captain Jack czyli przewodnik swoim łamanym angielskim wyjaśnił ze makaki polują na kraby i ptaki wodne stąd potrafią tak nurkować. Dwukrotnie byliśmy w dżungli i widzieliśmy podczas przedzierania się przez gąszcza warany, dwie małe kobry i dwa rodzaje małp oraz dwa słonie. Kho Lanta to naprawdę przepiękna wyspa, która pokazuje piękno przyrody Tajlandii. Dziewicza, nieskażona jeszcze przez turystów ale dla mieszczucha z zachodu może nie spełnić jego standardów wypoczynku. My naprawdę się zrelaksowaliśmy i był to świetny punkt programu. Podsumowując: Krabi jest dziewiczo piękna i niedroga, podkreślam w porze deszczowej. Zamieszkała jest przez nierozgarniętych aczkolwiek miłych mieszkańców, którzy widać dopiero co uczą się właściwego podejścia do turystyki. Na uwadze trzeba mieć fakt, że dopiero w 1997 roku założona została tu elektryczność. Na Kho lanta bardzo ciekawie można spędzić nawet tydzień a my podczas 5 dni pobytu nie byliśmy w stanie zobaczyć wszystkiego. Szczególnie polecam tę część Tajlandii ludziom szukającym spokoju, prawdziwego relaksu wśród ciszy i soczystej zieleni wyspy.






Wyspy Tajlandii – Phi Phi
Kolejna destynacja to wyspa Phi-Phi o, której pracownicy hotelu na Kho-Lancie nie mieli zwyczaju wypowiadać się w superlatywach, zapewne dla tego aby zostać dłużej u nich i zostawić trochę więcej gotówki w ich „resorcie”

Spodziewaliśmy się jednak super wypoczynku bo polecali nam ją ci, którzy na niej już byli. Wykorzystując najniższy z możliwych okres obłożenia turystycznego ze wszystkich możliwych( to jest wrzesień i październik), wybraliśmy hotel nr 1 na wyspie, na który normalnie nie było by nas stać: Phi Phi Island Village. Na wyspę Phi-Phi płyniesz promem około 1h w względnie komfortowych warunkach. Masz jednak dziwne wrażenie, że kiedy coś by się na tym morzu stało to był byś zdany na samego siebie. Na każdym kroku widzisz bezradność i bezmyślność Tajów. Następnie w porcie na Phi-Phi czeka cię przeprawa do hotelu taksówką w postaci wspomnianej wcześniej Long Tail Boat lub tez Gypsy boat. Nasz hotel usytuowany był prawie na samym końcu wyspy i zapłaciliśmy 800 BHT.Tu musisz mocno negocjować ceny bo rozpiętość jest ogromna, dochodząca nawet do 1500 BHT. Resort był doskonały, krystalicznie czysta woda, długa piaszczysta plaża, której jedynym minusem był dość znaczny odpływ który zabierał „morze”, a odsłaniał bagnista maź. Trzeba było wtedy iść około 100 metrów by się zanurzyć i zażyć kąpieli. Otoczenie pięknej roślinności i palm, dwa duże baseny, nowoczesna w stylu hawajskim recepcja i 3 restauracje. Dużo ptactwa i wielkie warany chodzące po terenie resortu. Jeden nawet został przyłapany na kąpieli w basenie. Spaliśmy w eleganckim, lepiej wykonanym niż na Kho-Lancie Bangalow’ie. Bardzo przyjemnie wyposażony, z nowoczesną łazienką oraz specjalnie wydzieloną garderobą. Otoczenie wręcz bajkowe, jak z pocztówek. 3 dni spędzone w tym miejscu to istny relaks, jeśli chcesz wypocząć wybierz dobry hotel na Phi-Phi a nie będziesz żałował. Dużym mankamentem było monotonne jedzenie, brak jakichkolwiek animacji: tu widać mentalność tajów, którzy nie wiedzą jak rozbawić gości. Potrafią być tylko sztucznie mili, kiwając główką z złożonymi jak do modlitwy rękoma. Oferowane przez hotelowe restauracje jedzenie okazało się zbyt drogie i niezjadliwe wiec zmusiło nas to do jedzenia po za hotelem w lokalnej wiosce zasiedlonej przez lokalsów nazywanych sea gypsy. To właściciele long tail boats, których rodziny prowadzą restauracje. Zaskutkowało to u mnie zatruciem pokarmowym, które ciężko przeszedłem z gorączką 40 stopni. Chwała bogu, że mój organizm szybko sobie z tym poradził. Jeśli chodzi o wycieczki na Phi Phi Island to my sami zoorganizowaliśmy jungle trekking do punktu widokowego przez puszczę, głównej atrakcji na wyspie. Na phi-phi nie istnieje sieć dróg, możesz płynąc łodzią lub iść pieszo. Po godzinie 18 spacerowanie nie jest zalecane ze względu na dzikie zwierzęta zwłaszcza kobry oraz gangi małp, które rzucają w ciebie kokosami. Polecam też nurkowanie, wyspa Phi-Phi to najczystsza woda w Tajlandii i nurkując z rurką bądź butlą możesz nawet spotkać rekina. My żałujemy że nie wybraliśmy się na snorkeling i że byliśmy tutaj tak krótko. Warto dodać, że wyspa Phi Phi 26 grudnia 2004 przeżyła najtragiczniejsze w skutkach Tsunami, które kosztowało życie ponad 2000 osób a 70% infrastruktury uległo zniszczeniu. Dzisiaj śladów po Tsunami już nie ma. Hotele zostały odbudowane, powstały nowe, chociaż niewiele bo wyspa głównie porośnięta jest dżunglą. Na punkcie widokowym istnieje tablica przypominająca o tej tragedii i pouczająca turystów, że w czasie tsunami trzeba biec do góry wyspy. Żadne słowa nie oddadzą uroku tej wyspy: To trzeba poczuć samemu a więc polecam!




Po Phi-Phi przyszła kolej na Phuket. Zwykle wyprawy zaczyna się bądź kończy na Phuket gdyż tam znajduje się duże lotnisko międzynarodowe

Phuket to mekka hedonistów i imprezowiczów. Pełne zgiełku, hałasu, przepełnione lokalami o wątpliwej reputacji. To również centrum seksturystyki oraz zakupów fake’owych produktów. Phuket to był najgorszy etap naszej wycieczki i szkoda, że byliśmy tu az 4 dni. Rejon plaży Kata Beach opanowany jest przez rosjan. Częściej spotkasz tu Taja mówiącego po rosyjsku niż po angielsku. Mnóstwo jest tu mieszanych małżeństw. Aż przykro patrzeć jak młode Tajskie kobiety poślubiają staruszków dla kasy. Kata Beach ma jedną zaletę: można uprawiać tutaj surfing bo fale są wystarczająco duże. Tylko jeden dzień naszego pobytu był wyjątkowo udany. Wybraliśmy się do Green Elephant Sanctuary Phuket. Polecam sprawdzanie opinii o każdym miejscu, wspomniane wyżej sanktuarium ze słońmi stawia na humanitarne traktowanie a wiec bez łańcuchów, bez przemocy i bez dragów. W pozostałych miejscach, oferowana jest usługa trekkingu oraz opiekunowie słoni mogą dyscyplinować słonie za pomocą spiczastych przedmiotów. Nie jest to dobre dla wrażliwej psychiki słonia. W sanktuarium, które odwiedziliśmy przebywa obecnie 13 słoni, każdy z nich uratowany z niedoli. Są to wyłącznie samice i dwa malutkie słoniki. Zdecydowanie jest to must see jeśli tu jesteście. Pożegnaliśmy Tajlandię po 16 dniach pobytu i wciąż mamy mieszane uczucia co do tego kraju. Jedno jest pewne, na pewno nie przyjedziemy tam ponownie.



